piątek, 11 listopada 2016

Nie warte zachodu.

Nie od dziś wiadomo, że gryzonie, ptaki, a czasami i gady, mają problemy. Są niezrozumiane przez opiekunów; ich behawioryzm stanowi dla większości wciąż nieprzekraczalną granicę zrozumienia. Są otoczone złą opieką; opiekunowie nie radzą sobie z nimi, a w internecie można znaleźć więcej bzdur niż dobrych informacji. Znajdziemy po drodze więcej przykładów, ale wreszcie przechodzimy do meritum.
Są niewarte zachodu.
Dlaczego?
Kilka lat temu rozmawiałam z moją znajomą o gryzoniach. Rozmowa toczyła się przyjemnie, aż w pewnym momencie koleżanka wspomniała o weterynarzu swojego psa. Powiedział on, że gryzonie są słodkie, ale w sumie ich leczenie to się nie opłaca.
Dla mnie to był szok, w życiu bym nie powiedziała, że weterynarz będzie posiadał tak anty-zwierzęcą opinię. Teraz, po tych kilku latach, wiem, że niestety takie podejście zdarza się też wśród wielu ludzi, nie tylko lekarzy weterynarii.
Przyczyn takiego podejścia do zwierzaków można szukać w różnych miejscach. Przykładowo - przez lata gryzoń był tylko szkodnikiem. Niszczył pola, psuł zapasy, roznosił choroby. W obecnych czasach obok dzikich gryzoni mamy też te udomowione, znane nam pupile ze szklanych i metalowych klatek. Niestety, mentalność ludzi zmienia się zdecydowanie dłużej, niż następuje proces udomowienia.
Przez to wiele osób nadal traktuje gryzonie jak szkodniki i nic poza tym.
Ja dopatruję się przyczyny przede wszystkim w systemie kupna-sprzedaży, który obecnie jest najpopularniejszym sposobem nabywania gryzoni i ptactwa. Mowa tu o sklepach zoologicznych.
Zrobiłam małe rozeznanie. Przeciętnie chomik syryjski w sklepie zoologicznym kosztuje tyle, co trzy duże chleby, średniej jakości wino, para dobrych bawełnianych skarpet, trochę piersi z kurczaka, a kosztuje mniej niż proszek do prania, para tanich butów czy cztery zdjęcia do dowodu.
Osiemnaście złotych według przeciętnego sklepu zoologicznego warte jest odchowanie, wyżywienie i opieka weterynaryjna. Do ceny podstawowej doliczana jest też marża sklepu, przecież hurtownik sprzedał im to żywe maleństwo za pewnie mniej niż 10 złotych. W cenie wliczone są jeszcze wiecznie chore, zawszone matki i reproduktory, za które również płacicie, kupując w sklepie zoologicznym. Bowiem każdy sprzedany chomik jest dla hurtownika zyskiem i daje jasną informację, że warto kontynuować pracę. 
Skoro życie takiego chomika, a raczej towaru, jest warte mniej niż bilet studencki na pociąg z Katowic do Warszawy, to czy opłaca się je leczyć, karmić i dbać o nie?
Przecież można kupić sobie nowe, można nawet dostać na urodziny. Do takiego wniosku dochodzą osoby, które racjonalnie podchodzą do życia i jednocześnie traktują zwierzęta jako towar. Dla kochającego opiekuna odpowiedź jest prosta. Dla zwykłego posiadacza już nie.

Przez handel żywym towarem w sklepach zoologicznych wartość takiego zwierzaka zmniejszona jest do kwoty kilku złotych. A co, jeżeli przyjdzie płacić za leczenie 50 złotych? 500 złotych? 5.000 złotych? Przecież posiadacz odkurzacza nie zleci jego naprawy, jeżeli koszt przekroczy zakup nowego.
Sklepy zoologiczne nie tylko są bezpośrednią przyczyną cierpień zwierząt, stanowią także pośrednią. Zmniejszenie wartości stworzenia działa wyłącznie na jego niekorzyść w oczach konsumentów-posiadaczy i wśród laików, którzy nigdy nie obcowali z takim stworzeniem.
To kolejny argument do zaprzestania kupowania zwierząt w sklepach zoologicznych. 

3 komentarze :

  1. Korekta obywatelska - w czwartej linijce powinno być "otoczone", nie "obtoczone".
    Heh, kiedyś czytałam artykuł (w, powiedzmy "prasie branżowej", co trochę wyjaśnia), w którym autor usilnie dowodził, że zakaz sprzedaży zwierząt w sklepach zoologicznych byłby katastrofą, bo utrudniłby ludziom dostęp do ukochanego przyszłego pupila. I szczerze, jak tak przeglądam ogłoszenia na oxl czy posty na fejsie, to chyba wolałabym ten dostęp jak najbardziej utrudnić.
    Bo wtedy, żeby mieć zwierzaka, człowiek musiałby poszperać w sieci, może trafiłby na strony, na których by się dokształcił. No i gdyby trzeba było za takiego chomiczka/świnkę/szczurka zapłacić kilkadziesiąt złotych plus koszty transportu z hodowli, poczekać na miot i wypełnić ankietę, to zdecydowanie mniej byłoby nieprzemyślanych decyzji...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za zwrócenie uwagi :) Literówki lubią się wkradać :)
      Uważam że utrudnienie byłoby pierwszym krokiem do tego, aby zwierzę zaczęło coś znaczyć. Choćby nakaz podpisywania umów przy sprzedaży zwierząt (nie rachunków a umów), w których jasno byłoby napisane w jakim stanie jest zwierzę i czego się wymaga od opiekuna. Ale do tego jeszcze dłuuuga droga...

      Usuń
    2. Osobiście uważam, że już zakaz handlu w sklepach sporo by zmienił. Przynajmniej odpadłby problem rodziców kupujących spontanicznie zachcianki dzieci, to na początek. A hodowle rejestrowane powinny mieć prawny obowiązek zawierania umów pisemnych, szczerze mówiąc (wiele to już robi, ale nie wszystkie).

      Usuń